Archiwum lipiec 2003


lip 23 2003 Od dawna już nosiłam się z zamiarem napisania...
Komentarze: 0

A teraz czas przejść do czynów.
Otóż, zastanawiam się nad tym, skąd we mnie tyle optymizmu. Nie zawsze jest tak, jak chciałabym, aby było, a mimo to ciągle śmieję się nawet z takich głupich, drobnych rzeczy. Mam własne problemy, ale znajduję jeszcze czas, by wysłuchiwać i pocieszać osoby z innymi lub podobnymi do moich zmartwieniami. Oczywiście, wcielam się w rolę 'pani psycholog' dopiero wtedy, gdy uznam, że dana osoba ma jakieś podstawy do tego, by się smucić. Bo jeśli ktoś robi coś bezpodstawnie i próbuje wykorzystac moją naiwność, to nie ma mnie dla takiego człowieka. I tyle.
Ale z drugiej strony, nie jestem bezgraniczną optymistką. Są sytuacje, które nie zawsze mają swój happy-end i jeśli jestem pewna, że coś nie zakończy się dla mnie najlepiej, że nie znajdę dobrego rozwiązania z danej sytuacji, że przed czymś nie ucieknę, to otwarcie o tym mówię i nie daję się zwodzić. Wielokrotnie jednak, gdy byłam o czymś święcie przekonana, zjawiał się ktoś, kto próbował te moje przekonania podważyć. Z reguły nie udawało mu się to, bo bywam bardzo uparta i prawie zawsze muszę postawić na swoim (rzadko wybieram metodę kompromisu w sporze). Ale jedna osoba powiedziała mi kiedyś, że życie jest pełne niespodzianek i lubi zaskakiwać. Dlatego też niczego w życiu nie możemy być pewnymi. Dodałam wtedy do całości stwierdzenie stare jak świat, mówiące o tym, że jedyne pewne zjawisko w życiu człowieka to śmierć. I właśnie wtedy coś skłoniło mnie do głębszych refleksji nad tymi myślami. Zaczęłam wymieniać przykłady ze swojego życia - sytuacje, w których los, faktycznie, bardzo mnie zaskoczył. Tak było, gdy zmieniłam szkołę - byłam przekonana, że akurat z tą szkołą nie będę miała wiele wspólnego, gdyż nie miałam o niej najlepszego zdania. A tu, proszę. Przepisałam się do niej i powiem więcej - to jest wspaniała szkoła, naprawdę. To niesamowite, jak szybko zmieniła się moja opinia na jej temat. Tak było też, gdy uparcie twierdziłam, że nigdy, przenigdy nie wyleczę się z miłości do niego. Co prawda, ta 'terapia' trwała bardzo, bardzo długa (i przy moim uporze trudno byłą ją przeprowadzić), ale w końcu udało się i mogę teraz śmiało powiedzieć: 'tak, już go nie kocham, jest mi zupełnie obojętny'. I jeszcze kilka lat temu kazałabym puknąć się w czoło komuś, kto powiedziałby mi, że będę uczennicą szkoły muzycznej.
Ale tu zaczyna nasuwać się kolejny wniosek. A mianowicie: nic nie dzieje się przypadkiem. Wszystko jest ze sobą powiązane. I to jak kunsztownie! Musiałam pójść najpierw do innej szkoły, żeby zrozumieć, że miałam fałszywych przyjaciół, na których nie mogłam liczyć, będąc w potrzebie. Nie poznałabym go, gdybym nie poszła do szkoły muzycznej. A zaczęłam chodzić do tej właśnie szkoły z powodu braku zajęć i związanym z tym dołem. No, a gdybym go nie poznała, to (logicznie rzecz biorąc) nie zakochałabym się w nim. No, ale skoro już poznałam go na tyle, by zdążył mnie sobą zauroczyć, to wtedy on odszedł ze szkoły muzycznej i dlatego ta miłość była nieszczęśliwa. Ale też właśnie dlatego, że z tejże szkoły odszedł, łatwiej było mi wyleczyć się z tej miłości.
Skomplikowane? Chyba tak...A zatem kończę. Nie będę zanudzać. W zasadzie teraz nie wiem nawet, 'co autor miał na myśli'.

dwie-osemki : :
lip 22 2003 Tak sobie myślę, że nigdy nie byłam dla...
Komentarze: 4

Zawsze było coś o tyle ważniejszego, że skutecznie przeszkadzało w nawiązywaniu luźnej znajomości. I, o dziwo, zawsze była to rzecz rodzaju żeńskiego. Ta rzecz nazywała się ONA i ukrywała się pod różnymi zjawiskami bądź postaciami. Dokładnie rok temu ONA przeszkodziła nam aż dwukrotnie. Nie byłam dla niego najważniejsza, bo ONA - Głupota i Odległość, nie pozwalały mu na to. Oczywiście, to działało w obydwie strony. Obydwoje byliśmy naiwni i głupi (obym nie wypowiadała się za siebie), no i nie da się ukryć, że dzieliły nas setki kilometrów. Później kolejna ONA dała o sobie znać dwa razy. Najpierw była Szybkością, a potem Rozczarowaniem. Ta znajomość przebiegała dość intensywnie, wspaniale się rozumieliśmy, ale niektóre nasze cechy rozczarowały nas wzajemnie i dlatego nastąpiło zerwanie kontaktów. Następna ONA przybyła znowuż dwukrotnie. Najpierw zamknęła mi oczy Różnica Wieku, a potem Dół. Nie jest dużo starszy ode mnie. Był jednak pierwszym znajomym starszym ode mnie o ponad 2 lata. Wkrótce jednak przywykłam do tego i zaakceptowałam JĄ. I wtedy znów nadeszła. Jako Dół. Odkryłam, jak strasznie się przygnębia, jak trudno jest mu cieszyć się z takich głupich, drobnych rzeczy. Jak często rozpacza z powodu braku miłości. Nie mogłam tego znieść. I chociaż potem wielokrotnie próbowałam JĄ odrzucić, to i tak powracała. I powraca nadal. Potem przyszła kolejna ONA. Czy zaskoczę, jeśli napiszę, że znów pojawiła się w rozdwojonej wersji? Najpierw zawitała jako Bezradność. Był pierwszym chłopakiem z reala, który mnie zauroczył. Próbowałam walczyć, ale nie wiedziałam, jak. On chyba do dzisiaj nie wie o tym, co do niego czułam. I bardzo dobrze. To zauroczenie, zamiast gasnąć, rozwijało się. I to do tego stopnia, że nawet zabolało, gdy pojawiła się druga ONA. Tym razem w formie jak najbardziej osobowej. Zobaczyłam go z jego własną dziewczyną po prostu. I cóż. Musiałam w takiej sytuacji pomachać chustką na pożegnanie myślom o nim. Były też takie ONE, które wracały w różnych przypadkach. Był i chyba jest nadal moim kumplem. Ale Głupota kazała nam ciągle kłócić się ze sobą. I dlatego mimo, iż zakopaliśmy już chyba topór wojenny, zbyt wiele się między nami popsuło, by było jak dawniej. Tak po prostu. A w necie też miałam kumpla. I tak się akurat złożyło, że mam go do dzisiaj, ale wystarczyła tylko jedna ONA - Złość, żeby wszystko zaczęło się walić. Obydwoje byliśmy uparci, zawzięci i źli na siebie. Wkrótce jednak Złość w porcji odpowiedniej dla niego, zaczęła mnie opuszczać i dlatego znów się kumplujemy. Miałam w realu przyjaciółkę. ONA przyszła jednak chyba tysiąckrotnie pod mnóstwem najróżniejszych postaci. Ogólnie rzecz biorąc, przestałam być już jej tak niezbędna jak kiedyś. Trudno, mówi się. A potem przyszła Odległość wraz ze swoją siostrą bliźniaczką - Tęsknotą. Dwa razy. Po razie dla każdej osoby. Dla mojej netowej przyjaciółki i netowego przyjaciela. I myślę, że w luźnych kontaktach z nimi przeszkadza właśnie Odległość, bo nie możemy widywać się w realu tak często, jak tego byśmy chcieli (a, prawdę mówiąc, w ogóle nie widujemy się w realu, jak na razie), co dla mnie wiąże się z Tęsknotą. Niestety. Tak więc, jak widać, nigdy nie jestem niezastąpiona dla obcych osób. O, proszę. Nawet teraz nie jestem sama. Jest przy mnie ONA - Pustka.

dwie-osemki : :
lip 22 2003 Uwielbiam deszcz.
Komentarze: 5

Deszcz jest taki ciepły i delikatny. Deszcz nie krzyczy. I nie użala się nad sobą. Deszcz jest życiem. Poi spragnioną ziemię. Płacze wraz z tysiącem chorych dusz. Potrafi wiele. Może padać nawet w wielu miejscach i dla wielu osób jednocześnie. A mimo to jest tylko mój. I tylko Twój. Pozwala się cieszyć nim aż do ostatniej kropli. Do ostatniej wylanej łzy. Pozwala zapomnieć. Wyrzucić z siebie to, co boli. Pozwala oczyścić życie z toksycznych przeżyć i wspomnień - spływają wraz z nim i wsiąkają w ziemię, urzyźniając ją. Ziemia też płacze. Czasami...

dwie-osemki : :